Prosty marketing, który zażarł jak zły.

W roku 2009 kiedy otwierałem warsztat samochodowy, media społecznościowe były jeszcze w powijakach, Iphone 3G robił marne (a zarazem zachwycające zdjęcia), a za wycieraczkami samochodów i na klatkach schodowych bloków powszechne były ulotki, których roznoszenie było  często pierwszą formą dorobienia paru groszy dla młodych ludzi. Dosyć mocno do lokalnych firm uderzały z ofertą reklamową również lokalne stacje radiowe, ale koszty takiej kampanii, mimo że nie były wysokie, to zdecydowanie były poza zasięgiem młodego przedsiębiorcy, który najpierw wynajął prawie 300m2 hali, a dopiero później zaczął się zastanawiać, za co kupi narzędzia i jak zapłaci czynsz w kolejnym miesiącu. Jak miałem 24 lata, nic nie stanowiło przeszkody, żeby wpakować się po uszy w kompot.

Osiedlowe ulotko-gazetki już wtedy, wydawały mi się przeżytkiem. Jak się okazało błędnie, bo w kolejnych latach umieszczałem w nich reklamę regularnie, i efekt był zawsze zadowalający. Okazało się, że jest to bardzo skuteczna forma osiedlowej reklamy w grupie docelowej 50+, która stanowiła źródło stałych i lojalnych klientów, wracających przez lata. 

Formą reklamy, która doprowadzała mnie do kompletnej wściekłości, były wsadzane za wycieraczkę auta ulotki. Scenariusz był prawie zawsze jednakowy, idziesz do auta, wsiadasz za kierownicę, zamykasz za sobą drzwi w pośpiechu, bo chcesz jak najszybciej ruszać a tu nagle, przed Twoimi oczami pojawia się badziewna ulotka. Jesteś tak wkurzony, że absolutnie nie interesuje Cię to co na niej jest, tylko jak się jej pozbyć. Wysiąść z auta, żeby ją usunąć? Nie ma mowy! Machanie wycieraczkami pomoże! Może trochę płynu do spryskiwaczy? Dalej bez efektu, rozmoczona pulpa sunie po Twojej szybie, a Ty przybierasz kolor świątecznego barszczyku. Pamiętam te emocje jak dziś.

Była to jedna z najtańszych możliwych form marketingu, jaka mogła interesować przedsiębiorcę szukającego klientów pośród posiadaczy samochodów, i byłem zdeterminowany, żeby z niej skorzystać, tylko w nieco udoskonalonej formie. Chciałem, żeby każdy właściciel auta w promieniu kilku osiedli od warsztatu, dowiedział się o moim warsztacie i jednocześnie nie znienawidził go na samym wstępie. 

Szybko wpadłem na pomysł, żeby zamiast ulotki za wycieraczką, umieszczać wizytówkę w drzwiach kierowcy, pomiędzy szybą a uszczelką. Same wizytówki zamówiłem w wersji dwustronnie laminowanej, żeby były możliwie odporne na wilgoć i deszcz, a do pomocy przy ich roznoszeniu, zatrudniłem kilku nieletnich koleżków z podwórka. W kilku sesjach „rozdaliśmy” co najmniej 9000 wizytówek, które jak się okazało, zapewniły portfolio klientów na LATA.

Nie zdarzyło się, żeby ktoś zadzwonił z pretensjami, że otrzymał wizytówkę warsztatu. Tego się trochę obawiałem, ale poza kilkoma ludźmi krzyczącymi z balkonu, co robimy przy aucie, odbiór był 100% pozytywny.  

Pierwszego dnia dzwonili Ci, którzy wiedzieli, że mają jakiś problem z autem, lub zwyczajnie muszą wymienić olej, ale nie pamiętali o tym, lub przez swoje dotychczasowe doświadczenia z warsztatami, odkładali szukanie nowego mechanika najdłużej jak się da. Także pomysł zażarł od razu, a koszt całej akcji, stawiam, że został pokryty przez zlecenia od pierwszych 3-4 klientów.

W następnej kolejności dzwonili klienci, którym zapaliła się jakaś kontrolka na zegarach (a nie wiedzieli co oznacza), lub akurat mieli awarię. Wizytówkę wsiadając do auta wyjęli z pod uszczelki i wrzucili do środka, a kiedy coś się wydarzyło pamiętali, że gdzieś ją mają. Klientów którzy trafiali do warsztatu tą drogą ,była masa przez kilka kolejnych lat.

Ostatnią grupą klientów byli Ci, którzy wizytówki nie dostali wcale. Ale dostali je ich znajomi, lub przypadkowe osoby, które dzieliły się zdobytym kontaktem podczas przypadkowych rozmów o swoich samochodach, lub kiedy pomagali na drodze innej osobie, zmagającej się z awarią auta.

Nigdy wcześniej ani poźniej, nie spotkałem się z taką formą reklamy lokalnego biznesu, i do dzisiaj jestem naprawdę dumny z tego pomysłu. A przede wszystkim z tego jakim sukcesem się okazał.

Dzisiaj z pewnością powtórzył bym tą akcję raz jeszcze. Pewnie z bardziej bajerancką wizytówką i nie wkładana pod uszczelkę, a mocowaną do szyby drzwi kierowcy na jakimś łatwo usuwalnym lepcu 3M. I pewnie byłbym już bardziej wybiórczy względem marek pojazdów :).